Magdalena Łubkowska UKŁADAM SIĘ W CAŁOŚĆ
Magdalena Łubkowska „Układam się w całość”
Wydawnictwo autorskie, 2024
Wiersze Magdaleny Łubkowskiej z tomu „Układam się w całość” wibrują czułością, to poezja półszeptów, która rozchodzi się jak delikatne światło “waniliowym świtem”. Poetka zainspirowana twórczością Haliny Poświatowskiej zaprasza do świata czułych wierszy i pięknych erotyków, a wszystko to w klimacie budzącego się słońca oraz urokliwych zmierzchów. Już sam tytuł tomu zapowiada proces: składanie siebie z fragmentów - z miłości i jej braku, z ciszy i szeptu, ze światła i półcieni. Jest to coś, co można by nazwać poetyką nieuchwytności - dążeniem do wyrażenia stanów, które wymykają się językowi, ale dają się zasugerować obrazem, rytmem, przerwą między wersami.
Autorka idealnie oddaje klimat liryki intymnej, ale tej najsubtelniejszej, jak u Haliny Poświatowskiej, do której zresztą świadomie nawiązuje. Inspiracja tą wielką poetką nie jest tu pustym gestem - autorka z podobną finezją mówi o kobiecości i emocjonalności, o miłości jako zjawisku cielesnym i duchowym zarazem. W wierszu “(Nie)obecna” czy “Jestem tą, która uwierzyła w miłość” pojawia się nie tylko echo stylu Poświatowskiej, ale i odwaga zapisywania kobiecego bólu bez patosu. Poezja z tego tomu jest kobieca nie dlatego, że opowiada o uczuciach kobiety, ale dlatego, że tak wiele tu cielesnej uważności, kruchości, delikatności, przeżywania poprzez zmysły. Słowa stają się tkanką, która rejestruje każdy dotyk, każdy szept, każdą nieobecność ( „nachyli noc ku moim ustom, / położy się szeptem na powiekach”, „zapalasz w moich oczach / słoneczniki ciepła”, „jestem ziarnem ciszy / w spękanej ziemi / kroplą miodu i krwi / w żyłach bolesnego drzewa”).
Uderza w tych wierszach organiczna bliskość świata, przyroda nie jest jedynie tłem dla przeżyć, ale ich bezpośrednim uczestnikiem. Słońce i księżyc, mgły, jaskółki, maki, biały motyl, dmuchawce, gałązka jabłoni, nasączone rosą powietrze - wszystko to nieustannie współodczuwa z podmiotem lirycznym. Czasem metafory zlewają się z realnością: „zamieniasz tęsknoty / w lekkie piórka dmuchawców”, „twoje dłonie / są jak wieczorne ptaki” - są to próby uchwycenia zmysłowo-duchowej jedności z drugim człowiekiem, z czasem i przestrzenią. W wierszu „Wędruję do twoich rąk” mówi: „na gałęziach nagich drzew / rozwieszam słowa naszej kołysanki” - przyroda staje się tu powierniczką, miejscem przechowywania pamięci. Choć dominuje tu ton tęsknoty, nie jest to rozpacz. Raczej cicha zgoda na przemijalność, na niedopowiedzenia i niemożliwości. W wierszu “Pół miłości” poetka pisze: „już nie jesteśmy dla siebie / ty mi za blisko / ja tobie za daleko” - i ten dystans emocjonalny jest osią całego tomu - coś zawsze dzieje się „na wpół”, „między”, „pomiędzy”. To przestrzeń nieustannego zawieszenia, czekania, niedopowiedzenia - i właśnie ona staje się głównym tematem tej poezji.
Wielką wartością warsztatu autorki jest umiejętność operowania ciszą. W Jej wierszach słowa są jak ślady stóp na śniegu - oszczędne, ale pozostawiające ślad. Cisza tu nie oznacza braku, lecz staje się pełnoprawnym tworzywem - miejscem, gdzie dojrzewa zmysłowość, gdzie rodzi się pamięć i gdzie miłość, nawet ta nieobecna, znajduje schronienie. Wiele tu milczenia, które nie jest puste, ale gęste - pełne bólu, pamięci, tęsknoty, a czasem także ukojenia. W jednym z wierszy czytamy: „w twych czułych palcach / jestem ciszą”, a w innym: „kładę dłonie / na martwej miłości / cisza pęka / od nadmiaru milczenia”. To właśnie ta napięta, bolesna cisza tworzy ramę dla emocji, które wybrzmiewają między wersami. Warto też podkreślić sensualność tej poezji. Nie chodzi o erotyzm, lecz o zmysłowość pełną tkliwości: „nachylałeś słońce / do moich rąk”, „położy się szeptem na powiekach”, „w kąciku warg zakwitnie / czułym skrzydłem motyla”. Poezja Magdaleny Łubkowskiej jest dotykowa, cielesna, pełna intymnych „pół-bliskości”, jakby najbardziej przejmujące doznania istniały właśnie w niedopowiedzeniu.
Czytając „Układam się w całość”, odnosi się wrażenie, że to nie tyle opowieść o miłości, co modlitwa o jej przetrwanie. Nie ma tu triumfu ani katastrofy, jest subtelny cykl budowania siebie na nowo: z bólu, z nadziei, z niewypowiedzianych słów i gestów zapisanych na „pięciolinii ciszy”. Autorka swoimi wierszami dotyka tego, co często wymyka się językowi - przemijania uczuć, oddalania się ludzi, tego dziwnego stanu, kiedy ktoś jeszcze jest obecny w myślach, ale już nie w życiu. Poezja staje się tutaj sposobem godzenia się z utratą, przepracowywania żałoby po kimś.
Gdy czytałam wiersz „Pod strzechą ciemnej nocy” miałam taką refleksję, że noc, mgła i księżyc były miejscem narodzin tej liryki. I choć miłość nie jest tu triumfalna, nie jest też przegrana. To raczej złożony proces przemiany od pierwszego zachwytu, przez stratę, aż do nowego narodzenia się kobiecego „ja”. W utworze „Jestem” autorka pisze: „dopiero na twojej dłoni / układam się w całość”, a chwilę później w innym wierszu dodaje: „czas uśpił miłość / tęsknię / myślą słowem i oddechem”. To właśnie ta niejednoznaczność, bo między byciem „na dłoni” a byciem samą, rozpięta jest cała książka. Przedostatni wiersz „Wracam do domu” zaczyna się słowami: „wracam do domu / do twoich ramion-mostów / między świtem a zmierzchem” i te wersy mogą być symbolicznym zamknięciem tomu. Z tej ciszy, z tej delikatności, z tej wiary w obecność - nawet jeśli już nie fizyczną - wyłania się gotowość na nowy etap, na powrót do siebie.
Jeśli ktoś kiedyś kochał i utracił - znajdzie tu siebie. Jeśli ktoś wciąż czeka - znajdzie ukojenie. A jeśli ktoś boi się ciszy - być może nauczy się jej słuchać. Bo z ciszy, jak z dobrego wiersza, można się "ułożyć w całość".
Bardzo serdecznie polecam ten tomik, warto czytać poezję 🙂
Monika Magda Krajewska
Komentarze
Prześlij komentarz