Dorota Nowak RANO OTWIERAM OCZY
Wydawca i redaktor: Tomasz Kowalczyk, 2022
Są takie książki, do których wraca się jeszcze wiele lat po premierze, szczególnie gdy autorka posiada znakomity kunszt literacki, umiejętność łączenia prywatnej opowieści z uniwersalnym przesłaniem, oraz odwagę pisania o rzeczach trudnych. Książka „rano otwieram oczy” Doroty Nowak jest właśnie takim tomem - intymnym, skupionym na detalach, niezwykle przenikliwym i poetycko pięknym.
To poezja zakorzeniona w codzienności - w zwyczajnych obrazach: kuchennego stołu, spacerów nad rzeką, rozmów przy kawie, pożółkłych fotografii. A jednak te zwyczajne sceny rozświetla szczególna aura, sprawiając, że znane rzeczy nabierają innego ciężaru. Pod powierzchnią codzienności pulsuje tu niepokój, sugestia istnienia równoleglego świata, albo po prostu tego samego, lecz oglądanego z innej perspektywy, w innym świetle.
Jednym z głównych punktów odniesienia staje się w tym tomie pamięć rodzinna, związana z osobami rodziców i dziadków. Relacja z matką, której już nie ma, ale która pozostaje obecna w myślach, rozmowach i drobnych przedmiotach. W przejmującym wierszu „liturgia ” dialog z matką toczy się przy granitowej płycie, przestrzeń grobu zostaje tu przeobrażona w miejsce wymiany ciepła i światła. To przejmujące odwrócenie: nie tyle zmarli są nieosiągalni, co raczej my musimy się nauczyć mówić do nich innym językiem. Poetka pisze: „nasza rozmowa łagodzi dotkliwe uczucie straty rozgrzewa / ciepło przenika przez kamień zamienia się w światło”.
Podobną czułość znajdujemy w wierszu „wojownik”, poświęconym ojcu, gdzie "umiejętność wspinania się po drabinie / spadania i upadania w ten sposób by / móc się podnosić” staje się dziedzictwem i świadectwem miłości. Tytułowa waleczność to codzienna umiejętność podnoszenia się po upadku, kaleczenia „do pierwszej krwi” po to, by iść dalej. Obraz ojca po czwartym udarze, śpiącego „między drabinkami szpitalnego łóżka”, łączy w sobie kruchość i siłę. Siłę rozumianą tak, jak widzi ją poetka: jako nieustanne powracanie.
W wielu wierszach pojawia się motyw światła - czasem naturalnego, jak w styczniowym słońcu z wiersza „ukradkiem ”, a czasem wewnętrznego, wydobywanego „z popiołu” jak w utworze “iluzja”. W tych obrazach mieści się paradoks: światło nie jest już wyłącznie symbolem życia czy nadziei, ale też czegoś, co można wydobyć z doświadczenia straty. W wierszu „iluzja” pięcioletnia dziewczynka próbuje schwytać księżyc, jako dorosła kobieta trzyma go w dłoni, a finałowy wers „zadziwiające ile światła można wydobyć / z popiołu” mógłby być mottem całego tomu. Kondensuje w sobie filozofię tej poezji: akceptację przemijania przy jednoczesnym poszukiwaniu w nim sensu.
Wielokrotnie powraca też motyw jesieni najczęściej spleciony z obrazami wody, rzeki, deszczu. Jesień w tomie Doroty Nowak jawi się nie tylko jako pora roku, lecz także jako stan ducha. To czas hojności i obfitości, kasztanów napełniających kieszenie, barw utrwalonych „w kolorze sepii”, ale zarazem zwiastun przemijania. Autorka pokazuje, że piękno jesieni jest zawsze podszyte świadomością końca. Wiersz „rano otwieram oczy” to moment zawieszenia, gdy światło i ciemność na przemian się wymieniają („ciemność ze snu i jasność za oknem / mają tak pozazmysłową intensywność / że opowiadanie się po którejkolwiek / stronie przestaje mieć znaczenie”).
Charakterystyczna jest budowa wierszy: frazy o różnej długości, momenty przypominające prozę poetycką przełamywane krótkim, wybrzmiewającym wersem. Ta forma podkreśla intymny ton wyznań. Nawet gdy pojawia się tematyka choroby, śmierci czy lęku, język pozostaje bliski niczym rozmowa przy kuchennym stole. Wiersze w tym tomie pozbawione są klasycznej interpunkcji, co pozwala czytelnikowi samodzielnie wyznaczać pauzy i akcenty, a efektem tych wszystkich poetyckich zabiegów jest intymność i bliskość.
Autorka nie ucieka w abstrakcyjne metafory, lecz osadza obrazy w konkretnym doświadczeniu: „rama męskiego roweru uwiera / tak bardzo że zapominam o pokrzywach”, „pomidory smakowały pleśnią / i niedzielnym brakiem subordynacji sroki podkradały / kocią karmę”. Te szczegóły nie tylko ożywiają te sceny, ale też niosą ładunek emocjonalny, który odbiorca intuicyjnie odczytuje.
To książka, która otwiera się na czytelnika, pozwalając mu znaleźć w niej własne obrazy, własne straty i własne światła. Można ją czytać linearnie, w całości, ale równie dobrze wystarczy otworzyć na przypadkowej stronie i doświadczyć, jak pojedynczy utwór rezonuje z naszym własnym życiem.
Dobrze, że są jeszcze takie głosy we współczesnej poezji, które przywracają wiarę w jej cichą, ale niezbywalną siłę.
Bardzo serdecznie polecam, warto czytać poezję 🙂
Monika Magda Krajewska
Komentarze
Prześlij komentarz