Renata Blicharz MIAŁAM KIEDYŚ BRATA



Renata Blicharz “Miałam kiedyś brata”

Wydawnictwo Rideró, 2025


Na swoim literackim blogu, w zapowiedzi książki, autorka napisała: “Nie jestem zwolenniczką poezji autobiograficznej, ale w tym przypadku zrobiłam wyłom, pozwoliłam sobie nie na odrobinę, lecz na absolutną pełnię prywaty. Tym razem cały tomik jest o mnie i o moim bracie.” Nie jest to więc tom, który się czyta wyłącznie dla przyjemności obcowania z poezją, lecz taki, który się przeżywa. Nie da się go zrecenzować z dystansu, można tylko wejść w ten świat, próbując choć na chwilę współodczuwać. Ta książka to żałoba zapisana w wersach. Pamięć rozpięta na pytaniach, których nie sposób zadać i odpowiedziach, których nikt nie udzieli. Poezja staje się tu narzędziem próby zrozumienia, oswojenia, przywrócenia obecności wbrew wszystkiemu. Już sam tytuł “Miałam kiedyś brata” zawiera wszystko: stratę, czas przeszły, rozpacz, ale też dumę i czułość. To wyznanie nie tyle oznajmujące, co bolesne. Autorka nie ucieka w metaforę. Mówi wprost, często krótkim, bolesnym zdaniem.

Wiersze Renaty Blicharz są surowe, czasem wręcz reporterskie. Często są to obrazy śmierci nieprzetworzonej jeszcze symbolicznie. Żałoba nie jest tu rytuałem, jest krzykiem, milczeniem, niedowierzaniem. Bohaterka wciąż rozmawia z bratem, z Bogiem, z samą sobą. Próbuje znaleźć sens w absurdzie: „Tego przecież nie było w planach / na Wielkanoc tego roku”. Ból przenika codzienność, ingeruje w semantykę, poetka buntuje się przeciwko językowi („Odszedł / to nieodpowiednie słowo, / niezgodne z czasem ani z przestrzenią”). Pokazuje jak nieporadny, jak niewystarczający staje się język wobec śmierci. Poetka analizuje słowa, które wypowiadamy odruchowo, a które nagle stają się fałszywe, bolesne, bez sensu. 

To elegia siostry po śmierci brata. Ale nie tylko, to także dziennik traumy, rejestr oswajania pustki, próba ocalenia obecności przez słowo. Niektóre wiersze są notatkami z konkretnego dnia, inne przypominają monologi wewnętrzne. Jeszcze inne jakby pisane „do kogoś”, kto już nie odpowie. „W wierszu wyrażę najlepiej / jak bardzo odczuwam / żal i ból. / W końcu jestem ponoć / poetką.” To otwarcie stawia przed czytelnikiem jasną deklarację. Nie będzie tu literackiej gry, będzie przeżycie, prawda, najczęściej bolesna, bezradna, gorzka. To nie są wiersze „o śmierci”. To są wiersze pisane z miejsca po niej. 

Jedną z najciekawszych cech tomiku jest jego czasowa zawiesina. Żałoba u poetki nie układa się w linię: jest zapętlona, rozdarta, zawieszona „między po i przed” jak w przejmującym wierszu “Przyimki”: „Kilka godzin / po / rozmowie telefonicznej. / Kilka godzin / przed / spotkaniem. / W jakimś dziwnym miejscu / między po i przed.” Ten czas bez przyszłości i przeszłości przenika cały tomik. Śmierć brata jest tu wydarzeniem całkowicie wytrącającym z porządku. Te wiersze bolą, bo są autentyczne. Czytelnik nie ma wątpliwości, że nie obcuje z literacką konwencją, tylko z prawdziwym doświadczeniem utraty. A przecież „trudno wyjść / poza własne doświadczenie”.

W wielu wierszach pojawia się ciało - umierające, reanimowane, porzucone, ciężkie. Ale nie ma w tym patosu, jest codzienność śmierci. Wiersz “Z góry” to chyba jeden z najbardziej przejmujących utworów w całym zbiorze. Opisuje moment, w którym brat leży już na podłodze, a nad nim uwijają się ratownicy ( „nad twoim ciałem, / które już nie chciało / należeć do ciebie”). Z kolei w wierszu “Reanimacja” czytamy: „Pomoc chyba przyszła za późno - / nie odpowiadasz, / nie wracasz. / Nie mogłeś / czy nie chciałeś przyjąć tej pomocy? / Tego też / nigdy mi nie powiesz.” Co istotne, śmierć nie jest tu tylko stratą, jest też zagadką. Milczeniem, które już nigdy nie zostanie przerwane. W tym sensie “Miałam kiedyś brata” jest też książką o języku: jego niedoskonałości, zawodności. Poetka stale analizuje słowa, którymi się posługujemy wobec śmierci i niemal każde z nich okazuje się nietrafione, jak na przykład słowo „odszedł”: „Bo on praktycznie, doświadczalnie, fizycznie / nie odszedł […] Bo on stanął, zatrzymał się, / utknął / w tu i teraz […] Stąd już nigdy / i nigdzie / nie odejdzie.”

To, co dodatkowo przejmuje w tym tomie, to bezradność. W wierszu “Niebo” autorka pisze:„Chciałabym wierzyć, że jesteś / jedną z tych kilku gwiazd […] Ale nie wierzę. / Choć może / byłoby mi łatwiej, / gdybym uwierzyła.” Nie ma tu deklaracji wiary ani jej odrzucenia. Jest tylko potrzeba,  żeby było coś dalej. Modlitwa staje się nie tyle aktem wiary, co desperacji. Jest też pamięć fizyczna - to przestrzenie, meble, detale. Czasem bolesne w swojej obecności, jak choćby w wierszu “Ślady”: „Musiałabym zedrzeć tapety […] Musiałabym umrzeć. / No chyba umrzeć bym musiała,/ żeby o nim / nie pamiętać.” To jeden z najmocniejszych fragmentów tomu, może dlatego, że dotyka tego, co uniwersalne. Tego, że żałoba nie kończy się na cmentarzu. Ona wchodzi do domu, do szuflad, do wspomnień, które nie dają się wyczyścić. I dlatego pisanie staje się formą walki. Formą niezgody na ostateczność. („Jestem poetką. / Pożegnam cię. / Nieskutecznym / wierszem.”) 

Ten tomik to akt pamięci i miłości. To poezja totalnie intymna i może właśnie dlatego tak silnie rezonująca. Nie trzeba znać kontekstu, nie trzeba być siostrą, żeby zrozumieć. Wystarczy być człowiekiem, który kiedyś kogoś utracił. To nie jest książka, która pocieszy, która „zamyka żałobę”. Ale to książka, która pozwala tej żałobie zaistnieć - w wersach, między zdaniami, w niedopowiedzeniach. Poetka daje głos tym, którzy nie zdążyli się pożegnać. I tym, którzy zostali z pytaniami, pustką, pamięcią. „Nie przestaje się być / bez uprzedzenia”- pisze w jednym z wierszy. Tomik “Miałam kiedyś brata” to właśnie próba odzyskiwania tego, co zostało utracone nagle, bez ostrzeżenia. I choć autorka pisze „nieskutecznym wierszem”, to jednak właśnie ten wiersz - i ten tom - pozostaje w czytelniku na długo. Może dłużej niż jakikolwiek inny. 

Bardzo serdecznie polecam! Warto czytać poezję 🙂

Monika Magda Krajewska 

















 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Adrian Szary OWOCE

Anna Czartoszewska UTKANA Z PIEŚNI I ŚWIATŁA

Sławomira Sobkowska-Marczyńska OPUSZCZONE TARASY