Anna Tlałka "Talitha kum"


Anna Tlałka "talitha kum" 

Wydawca i redaktor: Tomasz Kowalczyk, 2023 

Talitha kum” - «dziewczynko, mówię ci, wstań!». To aramejskie zdanie z Ewangelii św. Marka stało się tytułem i jednocześnie metaforą ostatniego zbioru wierszy Anny Tlałki. To bardzo dojrzały, intymny i refleksyjny tom, pełen czułości, bólu, codzienności i metafizycznej zadumy. Twórczość Anny Tlałki w “talitha kum” można określić jako duchowo - cielesną, kobiecą w najpełniejszym sensie, melancholijną, ale nie pozbawioną nadziei. Widać tu wpływy poezji egzystencjalnej, z silnym naciskiem na doświadczenie kobiecego ciała, pamięci i strat.

Tom “talitha kum” to cicha reanimacja dziewczynki, tej "która bawi się na trzepaku /  wierzy w ludzi / i drzewa". Przywrócenie do życia dokonuje się jednak nie spektakularnym gestem jak w Biblii, lecz raczej poprzez czułe rozpoznanie tego, co zostało: pamięci, strachu i intymności. To raczej wewnętrzny monolog kobiety, która przeżyła dzieciństwo, utratę bliskości, samotność, „wypędzenie z raju”, nieustanne „zrzucone kołdry” i „gardło ściśnięte niemocą”. W świecie, w którym „wszystko i wszystkich można zastąpić”, poetka proponuje język oporu: intymny, zmysłowy, rozpięty między biologicznym ciałem, a niematerialną duszą. Jej wersy wywodzą się z codzienności, ale każda szklanka czy zupa mleczna mogą być tu bramą do metafizyki.

Poezja z tej książki to także zapis kobiecego dorastania, zarówno tego inicjowanego przez popkulturę lat dziewięćdziesiątych („chłopcy z plakatów mówili cześć mała”), jak i przez duchowe wtajemniczenie, które przychodzi wraz z bólem i świadomością. „To co pierwsze jest niewinne / nie musi leżeć jak stokrotka na bruku” - pisze poetka. Pisze o miłości, ale zawsze z zastrzeżeniem, że to „słowo bez zamiennika”, które nie może być zużyte, choć świat robi wszystko, by je wyjałowić.

Ważnym rysem tych wierszy jest też zanurzenie w konkrety: zielona herbata, trociny dla zwierząt, tramwaje, mleko w szklanej butelce, „zdjęcia w szafeczce pod kluczem”. Każdy przedmiot niesie ze sobą fragment opowieści, a każdy wers to ślad życia („małym dzieciom nie odbiera się tlenu / nie topi w łyżeczkach kieliszkach”). Te drobiazgi to punkty oporu przeciwko odczłowieczeniu i pośpiechowi świata („energy landia oferuje dania na szybko”).

Tom pulsuje też nieustannie metafizyką ciała: „zrzucam słowa jak sukienkę”, „tęsknię kamieniem”, „przemakam do jądra ziemi”, „wypaliłam paczkę papierosów / po dziesięciu latach niepalenia”. Ciało jest tu miejscem pamięci i przeżywania, ale też ofiarą, która przetrwała. Poezja autorki jest cielesna, ale nie dosłowna. Nosi w sobie dziedzictwo Świrszczyńskiej, czasem Szymborskiej - tych poetek, które pisały z wnętrza, nie z estetyki.

Gdy czytam: „mężczyzna chciał kochać / a miłość była niedosięgalna / jak krzew kaliny” myślę, że nie chodzi tylko o relację jednostkową, ale o dramat epoki: tęsknotę za czymś, co nie może się już wydarzyć. Ich bohaterka staje się kobietą w świecie, w którym „umieranie z miłości / już się nie zdarza”, a zaufanie bywa gorzkie. Właśnie ta gorzkość jest jedną z kluczowych emocji tomu. To poezja kobieca w najlepszym sensie tego słowa - pisana z wnętrza doświadczenia, z ciała, z pamięci, z intuicji. Nie chodzi tu jednak o estetykę „ładnych wierszy o miłości”, ale o poezję codzienności i trwania w świecie, który raczej nie sprzyja wrażliwości („nocą przychodzi taki moment / kiedy koniec jest prawdziwym końcem / wstajesz lżejsza o kilka kilogramów bólu”). 

Od razu przypomina mi się Miron Białoszewski - nie przez podobieństwo stylistyczne, ale przez sposób uważnego przyglądania się światu z najniższego pułapu. Anna Tlałka - podobnie jak Miron - nie boi się pisać o rzeczach błahych, pozornie niepoetyckich: herbacie, tramwajach, papierosach, zupie mlecznej. Nie przemawia do tłumów, tylko do kogoś bardzo konkretnego: czytelnika, który zna smak gorzkiej herbaty o poranku „chciałam tylko dwóch silnych ramion / spokoju i smacznej herbaty o poranku / nad jakąkolwiek wodą”. 

Ważną częścią tego tomu jest doświadczenie kobiety, zbudowane na osobistych pęknięciach. Córka, dziewczynka, kochanka, matka - podmiot liryczny tych wierszy przechodzi przez kolejne etapy życia, próbując nie stracić kontaktu ze sobą. Przeżywa zderzenie z dorosłością, ale i z wirtualnym światem, w którym umieranie z miłości już się nie zdarza („wszystko i wszystkich można zastąpić /  wystarczy wejść na Instagrama”). U Anny Tlałki ironia jest bardziej gorzka niż złośliwa, podszyta lękiem o utratę więzi, głębokiego czucia, autentycznego słowa. W wierszu "Filtry" czytamy: „trzeba nauczyć się odróżniać /  miłość od miłości / słowa od słów”. Ten wers mógłby być mottem całego tomu. Bo autorka nie tylko pisze o uczuciach, ale pisze z miejsca uczucia, z wewnętrznego drżenia. W świecie z betonu, szkła i „geometrycznych szafek” bohaterka tych wierszy nadal słyszy płacz poetów i rozpoznaje obecność źródła - czegoś żywego, bijącego „wystarczy usiąść nad rzeką / i czekać na dłoń położoną / znienacka na ramieniu”. 

Czasem pojawiają się tu ślady dzieciństwa, duchowe przeżycia, obrazy o silnym ładunku emocjonalnym. Dziecko błąkające się po świecie („dziewczynka - gałązka jabłoni”), kamień przy ogrodzie, który tęskni, ręka położona na ramieniu. Wszystkie te elementy składają się na poetykę czułości, którą można by nazwać próbą duchowego ratunku  („nie trzeba mówić zbyt wiele (…) i poznać / że źródło wciąż bije”). 

Tom "talitha kum" czyta się nie jak książkę poetycką, ale jak świadectwo. Mocne, pełne emocji, pisane ze świadomością, że dziś „miłość to wyświechtane słowo”. Niektóre wiersze są jak prześwietlenie duszy. W "talitha kum" widzimy tkanki z bliska, złamane miejsca, zarastające blizny, nikłe światło na końcu samotnych korytarzy. Ale może właśnie dlatego warto je przeczytać - powoli, uważnie, bez filtra. Dodam jeszcze, że książka jest przepięknie wydana, z licznymi, wyjątkowymi grafikami Marii Kuczary. 

Bardzo serdecznie polecam, warto czytać poezję 🙂

Monika Magda Krajewska 




Komentarze

Popularne posty